W mroźnym zimowym chłodzie małego, prowincjonalnego miasteczka śnieg spowijał wszystko cichą zasłoną. Tego dnia wolontariusze ze schroniska dla zwierząt obchodzili okolicę, gdy ich uwagę przykuła samotna postać. Był to duży pies o skołtunionej sierści, drżący z zimna, brnący przez śnieg. Ale to nie jego obrażenia ani wychudzenie ich uderzyły: to jego oczy. Czyste, niemal ludzkie, błękitne, pełne bólu i nadziei.
Wojownik o imieniu Max

Pies podszedł nieśmiało, zwabiony kilkoma miłymi słowami i kawałkiem chleba. Drżał, rozdarty między strachem a zaufaniem. Potem nagle się rozluźnił – jakby czekał od wielu dni, aż w końcu ktoś go weźmie w ramiona.